Wczesna pobudka. O 6:00 mamy busa do Chiang Rai. Prywatny transport zawozi nas na dworzec autobusowy za 120bht (40 od głowy). Na miejscu okazuję się, że bilety na 6:00 i 7:00 są już sprzedane :( Bierzemy zatem te na 8:15. Koszt 185bht za osobę. Po około 3,25 godziny (o 11:25) jesteśmy w Chiang Rai. Okazuję się, że biała świątynia jest oddalona o jakieś 12km od centrum. Ponieważ jesteśmy czasowo dość mocno do tyłu robimy krótką dyskusję, po której decydujemy się pominąć zwiedzanie białej świątyni. Wsiadamy do lokalnego autobusu który jedzie do Chiang Sean. Koszt 37bht. Sam autobus bez AC, ale okna pootwierane a na suficie wentylatory :)
Ciekawy klimat - taki inny. Dojeżdżamy po około 1.5 godz. Jest jakoś między 13 a 14. Na miejscu znajdujemy skutery do wypożyczenia. Koszt 200bht za dzień. Ubezpieczenia brak. Ruszamy w kierunku złotego trójkąta. Jazda wzdłuż Mekongu na skuterach jest super. Ja z Danielem na jednym, a Andrzej sam na drugim. Skutery dają spokojnie radę. Dobra droga i czasem nawet 80-90km/h jedziemy :) Po 8km dojeżdżamy do złotego trójkąta. Kilka fotek przy buddach, ozdobnych elementach i ruszamy dalej. Tym razem Daniel próbuje prowadzić. Początki są lekko nerwowe, ale później spoko. Chcemy dojechać do Mae Sai i jeśli się da to nawet dalej. W połowie drogi już jednak wiemy, że dalej niż do Mae Sai nie dojedziemy - brak czasu -musimy oddać skutery do 19:00. Dojeżdżamy. Jemy coś. Miasteczko ma trochę inny klimat. Możliwe, że to fakt bycia przy granicy z Birmą. Ja czuję się tutaj jakbym był nie w Tajlandii, ale np. w Chinach. Duży ruch i handlarzy nad samą granicą. Przez chwilę chcemy nawet przejść granicę i wejść do Birmy na moment, ale czas ucieka, a czeka nas jeszcze powrót więc odpuszczamy. Po drodze jeszcze zatrzymaliśmy się na polach ryżowych - wieczór słońce się już schowało, cisza, ale widno - fajny klimat. Przed 19:00 oddajemy skutery. Chcemy się dostać do Chiang Kong. Wiadomo jednak, że busów już nie ma. Dogadujemy się z babką która wynajęła nam skutery, że jeśli nie znajdziemy prywatnego transportu to wrócimy do niej na nocleg. Dajemy sobie godzinę na poszukanie transportu. Sporządzamy nawet kartkę z napisem "Chiang Kong" i próbujemy "na stopa"....nikt jednak się tym nie interesuje. Podejrzewam, że ludzie rozumieją co oznacza (po angielsku napisane) "Chiang Kong" albo po prostu nie kumają o co nam chodzi :) Wracamy do babki i bierzemy apartament z dwoma pokojami. Koszt za wszystkich to 200bht za noc. Wieczór spędzamy nad Mekngiem. Wzdłuż niego jest taka jakby promenada. Tu tutejsi ludzie spędzają wieczory. Jest jedna nietypowa 'restauracja' przy której jest ich więcej. Stoliki są niziutkie - może 20cm wysokie. Wokół stolików są takie maty gdzie ludzie na nich siadają. Zasiadamy na chwilę w jednym z takich miejsc. Wieczór ciepły, ale nie jakoś bardzo gorący -czuć świeżość i lekko schłodzone powietrze znad Mekongu. Chłopaki są podnieceni nadchodzącym jutro Laosem. Ja czuję duży znak zapytania-'co to będzie?'. Przed snem jest problem z umyciem się - prysznic się rozlatuje, ale sznurówką i taśmą klejąca reperuję go :)