Z rana próbujemy znaleźć autobusy do Chiang Kong. Dzień wcześniej dowiedzieliśmy się, że pierwszy startuje o 8:00. Jest zamieszanie. Dostajemy sprzeczne informacje co do godziny i miejsca wyjazdu. Znajduje się jeden kierowca sawngthaew, który mówi że podwiezie nas za 1000bht (za wszystkich). Nie zgadzamy się. Po 20 minutach dochodzi parka 2 francuzów. Zgadujemy się z nimi i jedziemy po 200bht za osobę. Czas nagli. Szanse na złapanie speedboata po stronie Laotańskiej maleją z każdą chwilą. Gdy dojeżdżamy do Chiang Kong, okazuje się że trzeba jeszcze dojechać do granicy - jakieś 10km. Kolejne koszty (50bht/osoba), kolejna strata czasu. Granica. Przejście sprawne. Wiza - koszt - 30USD. Tu poznajemy Jacka. Podróżuje sam. Rozmawiamy chwilę i lecimy dalej. Transport do przystani speedboata - i kolejne 100bht/osobę wydane. Laos - pierwsze wrażenie - biedniej, mniej rozwinięty kraj, brak marketów. Sklepy słabo zaopatrzone i drogo. Na przystani wita nas gość obwieszony złotem - to chyba taki lokalny boss od transportu :) Okazuje się, że speedboaty już odpłynęły (bo po 11 już było). Jest opcja, że speedboatem, ale tylko do połowy trasy - (do Pakbeng). Kosztuje sporo - 1000bht od osoby. Według zapewnień gościa za 300bht/osobę możemy wziąć na drugi dzień slowboata, który zajmuje 6 godzin. Nie wierze mu. Wolę już w sumie jechać tym nocnym autobusem. Dyskutujemy. Wybór pada na speedboata. Łodka odpłynie jak będziemy gotowi - więc nie ma pośpiechu. Jemy kiepską zupę w kiepskich warunkach. Woda w tej nędznej przystanii kosztuje 10.000Kipów - czyli prawie 4 zł. Po stargowaniu o połowę jest już lepiej. Ładujemy się w łódkę. Dokoptowali nam lokalsów. Ciekawe ile oni płacą. Łódka jest bardzo szybka momentami - 80, może nawet 100km/h....i to wszystko na małej 8-osobowej podłużnej łódce zawieszonej może ze 20 cm nad wodą. Przyjemnie wieje w twarz, ale trochę niekomfortowo patrzy się do przodu. Usta od suchego wiatru wysuszają się błyskawicznie. Na początku jest płasko, a rzeka szeroka. Potem robi się lekko górzyście, a rzeka staje się węższa. Co jakiś czas - raz na 40-60 minut dobijamy do nawodnych (pływających) przystanii. Jest tu chwila pauzy, zmiana baniaka z paliwem, możliwość rozprostowania kości, zakupu prowiantu....ale raczej drogo. Niektórzy lokalsi wsiadają, inni wysiadają. Sam rejs jeśli chodzi o aspekty krajobrazowe na początku trochę słabo. Później jest ciekawie. Dopływamy planowo po 3 godzinach. Położenie wioski bardzo malownicze. Jest sporo guesthousów. W drugim do którego weszliśmy wzieliśmy pokój za 400bht. Spacer po wiosce....jest nawet OK. Gdy wejdzie się dalej turyści znikają i widać normalne życie mieszkańców. Wieczorem piwko i lokalny bimber za śmieszne pieniądze.