Podczas analiz dnia poprzedniego okazuje się, że transport kosztuje więcej i zajmuje dłużej niż zapewniał to facet z przystani w Hyouusai.....czyli moje przypuszczenia się sprawdzają. Decydujemy się ponownie na speedboata....180.000KIP. Niestety o 8:00 oprócz nas 3 na przystani speedboatów nie ma nikogo. Przewoźnik podnosi zatem cenę na którą się już nie zgadzamy i idziemy na slowboata (110.000KIP). Startuje jakoś koło 9:00. Sama podróż leniwa. Poznajemy tu Roberta. Od ponad miesiąca podróżuje sam. Kupił bilet w jedną stronę - jak to ujął - wróci jak mu się zachce :) Ogólnie ten slowboat to jak dla mnie to stracony dzień, ale niektórym się podoba. Daniel np. znalazł sobie rozrywkę i przez większość rejsu pił i grał w karty z anglikami:) O 17:00 dobijamy do Luang Prabang. Tu znów ściema z transportem, bo łódź nie dopływa do samego końca, a zatrzymuje się kilka km wcześniej. Powszechnie znany proceder. Ma na celu nabicie portfeli lokalnym tuk-tuk'arzom .... skomentuję to jednym słowem - żałosne. Dojazd do centrum zajmuje pół godziny i kosztuje 20.000KIP/osobę. Guesthouse wytargowaliśmy już na przystani i tuk-tuk zawozi nas pod samo miejsce. Jest OK - pokój kosztuje 80.000KIP. Bierzemy tu 1 nocleg. Wieczorem oglądamy targ i spacerujemy. Samo miasteczko Ok, ale jakoś wielkiego wrażenia na mnie nie robi. Na targu ponownie wódki ze skorpionami. Tu prezentują się już gorzej, a i cena jest wyższa. Spotykamy Jacka (poznanego na granicy) oraz Roberta (na slowboacie). Ugadujemy się, że wynajmiemy tuk-tuka i obejrzymy jutro wodospady. Wytargowana cena to 200.000KIP za 5 osób.