Na ten dzień mamy zaklepaną wycieczkę. Koszt 1000bht/osoba. Po 8:00 podjeżdża po nas sawngthaew. Łącznie 12 osób. Na początku zabierają nas do ogrodu botanicznego. Jakieś kwiaty, trochę motyli (coś jak ćmy) - lipa na maxa. Po pół godzinie jedziemy do następnej atrakcji. Tym razem jazda na słoniach. Miała być godzina, chociaż było może 30-40 minut. Przejażdżka ok, chociaż za krótka. Osobiście zabrakło mi tego, żeby słoń przechodził przez wodę i ochlapał mnie trąbą :) Słonie są dwuosobowe -tj. siedzisko na słoniu jest dla 2 osób. Ponieważ jest nas 3 zalosowaliśmy kto będzie sam. Padło na mnie i dołączyła do mnie słowenka imieniem Nika. Jest tu z koleżankami na 3 tygodnie. Jutro ruszają na wyspy. Po słoniach była "wioska długich szyji" (dla tych co ją wykupili). Reszta musiała czekać pół godziny. Mała lipa w zwiazku z tym - nie tak to powinno wyglądać. Potem robimy zjazd w żelaznej klatce na linie nad rzeką. Krótkie, ale OK. Potem podwózka i jemy lunch. Jakiś ryż z warzywami zawinięty w liść. Następnie 3.5km treking. Na początek nic specjalnego. Potem sceneria się zmienia. Idziemy wzdłuż rzeki, w lesie w terenie górskim. Kładki, podejście na kolejne skały - jest ładnie. Docieramy do wodospadu w którym możemy się wykąpać. Wskakujemy. Woda chłodna, ale super - przyda się nam:) Sesja zdjęciowa w wodospadzie i z tutejszą małpką która wspina się po mojej głowie :) Wracamy tą samą drogą. Sam treking OK, ale za krótki według nas. Dojeżdżamy w miejsce z którego rozpoczyna się rafting. Rzeka wygląda na spokojną. Czekamy z pół godziny i przybywają pontony. Montuje sobie na głowie kamerkę. Na początku rzeka jest spokojna. Potem jednak się rozkręca. Na dnie są różna głazy i uskoki. Fajnie rzuca i czasem nas obkręca. Mijamy też miejscową ludność która spędza popołudnie nad rzeką w takich chatkach na palach. Jedni coś jedzą, inni się kąpią (zwłaszcza dzieci). Czasem nam machają, a czasem pluskają wodą :) Oczywiście nie pozostajemy im dłużni :) Nasz kapitan - spoko koleś - lubi sobie zażartować. Potem przesiadamy się na tratwy bambusowe. Nie jest już tak dynamicznie jak w przypadku pontonów, ale jest dużo śmiechu....(problem z równowagą). Po kilku minutach docieramy na miejsce i to jest koniec naszej wycieczki. Na wieczór lądujemy w mieście. W hotelu wychodzi sprzeczka - wygląda na to, że ja i Daniel jesteśmy niedogadani co do jednego dnia i sposobu w jaki go spędzimy (tajlandia kontra laos). Każdy z nas inaczej to sobie układał, a oboje myśleliśmy, że jesteśmy dogadani. Głodni i niedogadani ruszamy na miasto. Posiłek poprawia lekko humor, ale wciąż mamy niedogadaną sprawę. Lądujemy na piwie. Tu gadamy o pierdołach. Rozmowa skupia się bardziej na tym kto kim i jakim jest niż na temacie podróży. Właściwie to o podróży niewiele rozmawiamy. Atmosfera się rozluźnia. Bierzemy drugie piwo, itd. Dogadujemy się:) Wieczór śmieszny. Spotykamy jednego polaka. Opowiada nam o swoich ostatnich przygodach z ladyboyem :) Poznał w barze śliczną dziewczynę....tajkę. Wypili wspólnie jedno piwo, drugie, itd. Potem wylądowali u niej w łóżku. Czar jednak prysł gdy kolega odkrył, że dziewczyna oprócz cycków ma również penisa :D