W nocy podczas transportu Andrzej coraz gorzej się czuje. Nie wiadomo czy coś zjadł czy to jelitówka. Daniel też w średniej formie, po wczorajszym pijaństwie na łodzi. Autobus zatrzymuje się w Vang Vieng. około 3-4 w nocy. Podwózka sawngthaew do centrum drogo - 10.000KIP, a podwózka to może 1km. Guesthousy pozamykane. Miejscowość generalnie uśpiona. Dochodzimy na teren River Guesthouse gdzie są leżaki. Gdy zaczynam udkładać się już do snu chłopaki chcą jednak czegoś szukać. Idziemy, ale lipa. W jednym miejscu podają nam droższą stawkę - 150.000KIP za pokój. Możemy się nawet zgodzić, ale fakt że mamy się stamtad ewakuować za 4 godziny (do końca doby hotelowej) skutecznie nas zniechęca ...zwłaszcza że stawka niemała. Na ulicy spotykamy ladyboya. Próbuje nam pomóc z noclegiem. Obchodzimy 3 kolejne miejsca i nic. Ladyboy oferuje nam nocleg u siebie w pokoju. Andrzej posrany, jednak ja i Daniel przekonujemy go, ze to dobry pomysł. Zaraz po wejściu kładziemy się na podłodze. Ladyboy proponuje co prawda też swoje duże łóżko, ale mamy obawy więc wybieramy podłogę. Po 4 godzinach snu gdy dobija 9:00 dziękujemy i ruszamy dalej:) Znajdujemy nocleg w tym samym guesthousie - koszt 70.000KIP za pokój. Bierzemy 2 noclegi. Robię pranie, krótki rekonesans i leki dla Andrzeja. O 10:00 gdy wracam chłopaki wciąż nie w formie. Szkoda dnia - więc samemu się gdzieś wybiorę. Szukam roweru , ale nigdzie nie ma. Gdy w końcu znajduję stojąca obok mnie chinka mówi - no to mamy problem. Ona też chce rower, a słyszała moją rozmowę w poprzedniej agencji. Rozmawiamy chwilę. Pochodzi z Szanghaju i podróżuje samotnie. Oboje trzymamy w rękach identyczne mapki i podobne cele do zobaczenia na dziś. Decydujemy się poszukać rowerów i wspólnie pozwiedzać. Rowerów brak. Wpadam na pomysł wynajęcia skutera we dwójkę (30.000KIP wynajem + 20.000KIP paliwo). Mimo, że zmiana biegów jest manualna to szybko załapuję o co chodzi:) Pierwsza jaskinia trochę komercyjna. Droga do drugiej klimatyczna - zakurzona, a co chwilę mijają nas pojazdy wznosząc kolejne kłęby kurzu. Druga jaskinia fajna - można się zgubić. Jest bardzo przestrzenna. Zwiedzanie przeplatamy rozmowami. Dużo się dowiaduję o Chinach, Bangkoku i innych ciekawostkach. Po wyjściu robimy ochładzającą kąpiel w blue lagune. Fajne miejsce. Można poskakać z wysokiej gałęzi, albo pohuśtać się na linach nad wodą. Wracamy tą samą drogą. Na szczęście mniej się już kurzy. Okolica ma swój sielsko-wiejski klimat. W dodatku jest bardzo krajobrazowo - z płaskiego terenu wyrastają niemal pionowe góry, a pomiędzy nimi prowadzi czerwona droga po której jedziemy. Zjeżdżamy w jeszcze jedną odnogę. Tu już zupełna cisza - dróżki i pola uprawne na tle gór i niskiego słońca. Odwiedzamy jeszcze ostatnią jaskinię i wracamy. Przybywam do hotelu około 19:00. Chłopaki zalegają, ale już powoli jest lepiej. Wychodzę pokręcić się po straganach i wiosce. Spotykam Jacka i Roberta którzy właśnie przybyli z Luang Prabang. Później szwędam się trochę z Jackiem i Danielem po okolicy. Trochę pijanych anglików. Wieczory szału tu nie robią. Okolica jednak przyzwoita - góry dają wiele możliwości. Na jutro rano zgadujemy się z Danielem i Andrzejem wynająć skutery i pojeździć po innej części jaskiń.